Schecter Jeff Loomis Hellraiser C7 FR – test gitary

Po tak długiej przerwie wynikającej z sytuacji osobistej chciałbym podzielić się z wami testem gitary, która wpadła w moje ręce. Kiedyś pomyślałem sobie: „Moja idealna gitara powinna mieć: klonową podstrunnicę, korpus z jesionu, skalę 26,5”, gryf wklejany przez korpus oraz koniecznie aktywną elektronikę”. Nigdy bym nie przypuszczał, że podobny instrument wypuściła na rynek firma Schecter sygnując ją nazwiskiem wirtuoza prog trashmetalowej sceny młodego pokolenia Jeffa Loomisa.

Opis modelu i krótka historia

Model ten został zbudowany na bazie gitary Schecter C7 Hellraiser a wprowadzony został na rynek w 2007 roku. Zamierzenie było proste – im mniej tym lepiej, gitara ma miażdżyć brzmieniem, a kosztować tyle co dobry Maluch. I tak też się stało. Od poprzednika różni go brak dwóch potencjometrów TONE, czyli pozostała jedynie gałka VOLUME oraz trójpozycyjny switch. Jeff nie używał potencjometrów TONE więc logicznym ruchem było ich usunięcie. Oczywiście odmienną rzeczą jest też klonowa podstrunnica i unikatowy kolor Vampyre Red Satin, katalogowo oznaczany jako VRS. Warto tu wspomnieć, że aż do tego roku czyli 2010, instrument był oferowany jedynie w tym kolorze a wybór dokonany mógł być jedynie pomiędzy modelem z mostkiem stałym lub na licencji Floyd Rose. Jak wspomniałem w tym roku wypuszczony został na rynek model czarny. Jednak w Polsce z jego dostępnością jest bardzo ciężko.

Brzmienie i pierwszy kontakt

Gitarę kupiłem oczywiście używaną jednak praktycznie w sklepowym stanie. Poprzedni właściciel nie dbał o menzurę, którą musiałem ustawić oraz poprawić ustawienie gryfu, który był totalnie „luźny”. Jednak w większości nawet nowych gitar są to zabiegi normalne. Po założeniu nowego kompletu strun i wystrojeniu instrumentu przyszedł czas na realną ocenę walorów brzmieniowych i konstrukcyjnych tego instrumentu.

Już na pierwszy rzut oka gitara cieszy. Sprawia wrażenie solidnie i szczegółowo wykonanej. I w rzeczy samej! Wszystkie progi równo nabite. Blokady i śruby chodzą jakby były świeżo naoliwione, a jeśli szukamy na lakierze jakiś defektów to na próżno. Wszystko pięknie i równo nałożone, doprowadzone w każdy zakątek, z wyraźną pieczołowitością i dbałością o detal. Piękny mat oraz widoczność słojów jesionu na korpusie czynią z tej gitary istne cudo. Kolejnym atutem jaki bardzo mi się spodobał to mocowanie baterii 9v do napędzania elektroniki, czyli potężnych EMG 707. Bateria ma oddzielną komorę, w której konstruktorzy przewidzieli fakt wymian baterii. Nie zastosowali wygodnego w użyciu zamknięcia na zwykły zatrzask. Po co, skoro po kilku latach może się wyrobić albo zostanie mocniej dociśnięty i pęknie przysparzając właścicielowi nie lada kłopotów? Stąd też pokuszono się o najzwyklejsze dokręcanie klapki dwiema śrubeczkami. Ale co czyni te rozwiązanie tak atrakcyjnym dla mnie? Gwinty, w które wkręcamy śrubki są metalowe. Czyli: nie wyrobią się, bardzo łatwo się je przykręca a sam fakt ich zastosowania naprawdę cieszy oko i daje pewność, że przy budowie tej gitary myślano. Inlaye a ściślej mówiąc gotyckie krzyże między progami są wpasowane idealnie. Nie ma mowy o jakimś krzywym wzorku, złym wklejeniu. Klucze Grover – pracują genialnie. Struna jest naciągnięta w parę chwil.

Gitara nie należy do najlżejszych, ale to jedynie za sprawą korpusu. Jesion to ciężkie drewno, ale przecież ta gitara ma grać ciężką muzykę. Mimo to gdy bierze się ją do rąk znikają wszelkie ciężary – jest doskonale wyważona i idealnie pasuje do ciała i dłoni. Gryf pomimo tego, że nie jest to Super Wizard Neck Ibaneza, leży niesamowicie w dłoni. Tutaj fani gitar z grubszym profilem gryfu będą zadowoleni, jak również Ci z większymi dłońmi.

Głównymi czynnikami potęgi brzmieniowej tego instrumentu są moim zdaniem: gryf wklejony w korpus, masywność konstrukcji oraz skala nie oszukując barytonowa, czyli jak pisałem wyżej 26,5”. Dzięki temu instrument unplugged brzmi niesamowicie. Pierwsze uderzenie w struny to pięknie i głośno rezonujący korpus. Ten instrument sam się prosi by wetknąć weń wtyczkę i wcisnąć power na wzmacniaczu, dlatego dłużej nie zwlekam. Najpierw czysty kanał. Piekielnie mocny i ostry sygnał na przystawce przy moście czyli standardowo pierwsza pozycja switcha. Druga pozycja – gitara prosi się o granie tłustymi i pełnymi chordami, przepiękne harmoniczne i długi sustain. Trzecia pozycja i przystawka przy gryfie – cudowna tłusta szklanka, zupełnie jakby połączenie Les ze Strato. Dość czystego kanału. Właściwie użyłem go z samej przyzwoitości. Włączam kanał lead. I tu gitara łapie wiatr w skrzydła. Humbucker przy moście, silne uderzenie, wzmacniacz podskakuje, a głośnik obija się o siatkę maskującą. Gitara cała drży od rezonansu, brzmienie ostre, pełne i ciągle wybrzmiewa. Szybsze kostkowanie i gitara „tańczy” cała razem z kostką. Szybko reaguje na uderzenia. Warto tu wspomnieć, że siódma struna jest wielkim atutem tej gitary – nie „muli”, jest ostra i wyraźna. Daje masę i zmusza wręcz gracza do jej użycia. Niestety gitara jest zauważalnie wymagająca w pewien sposób. Otóż, przy lekkim kostkowaniu owszem brzmi dobrze. Ale jeśli chcesz wyciągnąć drzemiące w niej zło musisz uderzyć silnie. A niestety, dzisiaj w czasach wyścigów „kto zagra szybciej” zapomina się o solidnej pracy prawej ręki. Wróćmy jednak do C7. Poruszanie się po całym gryfie to czysta przyjemność. Gitarę bardzo łatwo wprowadzić w alikwoty i flażolety. To zasługa klonu na podstrunnicy oraz konstrukcji. Przełączamy się na przystawkę przy gryfie, czyli trzecia pozycja. Piękna, tłusta i wyraźna artykulacja i tu zaskoczenie – im szybciej kostkujemy tym gitara piękniej uwydatnia nasze akcentowanie. Nic się nie zlewa. Arpeggia i sweepingi wychodzą przepięknie. Tapping na tej gitarze to istna przyjemność! Progi to chyba największy rozmiar jaki mógł być użyty. To dzięki nim granie technikami legatto, tappnig oraz sweep są tak atrakcyjnie miłe i łatwe.

Wrażenia

Podczas grania przeszkadzały mi na początku dwie rzeczy. Bliskie umieszczenie potencjometru VOLUME od mostka – częste uderzanie ręką oraz daleko odsunięty do tyłu switch. Osoby często zmieniające przystawki nie będą zbytnio ucieszone tym umiejscowieniem. Jednak ta gitara była robiona pod Jeffa, a on w większości gra na humbuckerze przy moście. Mostek floyd pracuje bez zarzutu- tu „ukłon” w stronę lutników, którzy straszą niestabilnością mostków FR w gitarach siedmiostrunowych. Nic takiego nie odczułem, a uwielbiam pracę wajchą. Kolejnym mitem do obalenia a właściwie obalonym jest to, że gitara, która ma konstrukcję set neck z mostkiem FR będzie rezonowała tak samo jak gitara z wkręcanym gryfem- czyli bez znaczenia jaka jest jej konstrukcja bo mostek i tak nie będzie odpowiednio przenosił drgań na korpus . Niestety tu też się nie zgodzę. Ten Schecter jest tak zbudowany, że po prostu MUSI brzmieć. Fakt, że mostek stały inaczej i lepiej przekazuje drgania ale naprawdę nie ma co wymagać cudów. Gitara świetnie spełnia swoje zadanie. Elementem godnym pochwały są klucze firmy Grover. Grałem na odkręconych blokadach przy siodełku, wajchując i ogólnie nie oszczędzając gitary – puściły strój minimalnie. Profil gryfu i dostęp do 24 progu to niesamowity atut tej gitary.

Kolejną kwestią jest jej cena. W chwili obecnej opiewa na ok 3600zł. Używaną można kupić nawet za 2700zł. Uważam, że w tej półce cenowej jest to najlepsza siódemka. Niestety Polska dystrybucja nie spisuje się dobrze. Nikt nie wie kiedy będzie dostępny np. model czarny. Nie mówię już o dostępności tego instrumentu bo praktycznie kupienie go w polskim sklepie graniczy z cudem, no chyba, że trafimy na świeży transport. I tu muszę obsmarować polską dystrybucję. Dzwoniąc jakiś czas temu do dystrybutora zapytałem o model ze stałym mostkiem, a Pan zdziwiony mówi „Ale taki model nie istnieje”. Hmmm może i nie, a może po prostu odebrał ochroniarz z bramki. Stawiam raczej na drugą opcję. Z tego miejsca informuję – TAK, istnieje model ze stałym mostkiem i jest w ciągłej ofercie ale chyba nie w Polsce.
Z tego miejsca chciałbym również obalić mit jakoby gitary te były robione również w USA. Otóż NIE. Z ust Jeffa Loomisa oraz jego technicznego z Schecter Guitars usłyszałem osobiście, że gitary są produkowane w Południowej Korei.

Reasumując, polecam tę gitarę naprawdę szczerze każdemu, a w szczególności ludziom mającym do czynienia z gitarami siedmiostrunowymi. To naprawdę solidna konstrukcja, pieczołowicie wykonana za bardzo niskie pieniądze. Dziwi mnie wręcz, ponieważ ten instrument dorównuje lub przewyższa większość konstrukcji konkurencji z półek 8-9 tyś zł. Takie było również zamierzenie – Hellraiser C7 JL miał być świetnie wykonany, a kosztować miał tyle by szary Kowalski mógł sobie na niego pozwolić. Smuci fakt, że tak ciężko jest kupić tę gitarę w naszym kraju. A może to właśnie świadczy o tym, że to świetny instrument? Polecam gorąco!

PLUSY:
Cena/ Jakość
Brzmienie
Wykonanie
Komfort gry

MINUSY:
Dostępność w sklepach/ długi okres oczekiwania

autor: Peter Sverige